Sądzę, że dla ludzi wierzących w Boga
najbardziej frustrującym aspektem jest Jego niewidzialność i brak możliwości
obcowania z Nim twarzą w twarz oraz bezpośredniego dialogu. Biedny człowiek
przychodzi do kościoła i chce pogadać z Górą − klęka i wznosi swoje oczy ku
ołtarzowi. „Słuchaj co On ma ci do powiedzenia” − mówią. Więc klęczy
wciąż i słyszy ciszę lub szurającego miotłą kościelnego.
Jest czy Go nie ma?
Mackenzie Allen Phillips przeszedł w życiu dwie
tragedie − ojciec zamienił jego dzieciństwo w zaczątek piekła, a śmierć jego
maleńkiej córki pokazała mu jego kolejne pokoje. Takie życie nie może być
wyrazem boskiego miłosierdzia i oddala się od kościoła wbrew ogromnej wierze
swojej kochanej żony. Jednego dnia z pocztowej skrzynki wyjmuje liścik z
zaproszeniem do chaty, w której prawdopodobnie jego Missy została zamordowana.
Nadawca informuje, że będzie tam obecny w najbliższy weekend. Podpis wskazuje,
że autorem liściku jest jego dawny przyjaciel...Bóg.
Co robi biedny człowieczek przywołany na początku
w konfrontacji z Bogiem? Obwinia, bluźni, zadaje pytania, próbuje zrozumieć.
Sądzę, że odbiór tej książki to bardzo
indywidualna kwestia zależna od wielu czynników, nie tylko religijnych, ale
jednak tych przede wszystkim. Jednych mogą bawić patetyczne wypowiedzi
pojawiające się co stronę, dialogi ocierające się o kicz. Drudzy stwierdzą, że
fabuła jest jak najbardziej adekwatna do rzeczywistości i utwierdza ich w
przekonaniu o istnieniu boskości. Każdego powinna zainteresować kwestia człowieczeństwa
i bosko-ludzkiej kooperacji. Poczuje zazdrość lub ulgę.
Takiej książki jeszcze nie czytałam i sądzę, że
jest niezwykle uniwersalną pozycją, którą warto przeczytać. Choćby po to, by
poczuć ulgę.
Dla kogo?
To nie jest książka tylko dla „tych wierzących”. Kwestia ludzkich dylematów i zadane w niej fundamentalne pytania czynią ją dostępną dla każdego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz